piątek, 17 listopada 2017

Wojna z internetem


Wiele razy byłam pytana, czy to prawda, że w Turcji internet jest cenzurowany. I jak ja mam odpowiedzieć na to pytanie? Sami wiemy, że  w dzisiejszych czasach dostęp do internetu w naszej części świata traktowany jest niemal jak artykuł pierwszej potrzeby, a próby jego zatrzymania to jak próby zatykania palcem cieknącej tamy. Ale oczywiście można próbować ograniczać dostęp do pewnych treści- i tak właśnie dzieje się w Turcji.


Złośliwy obrazek sprzed kilku lat (źródło: internet)


Zacznijmy od tego, że według obowiązującego w Turcji prawa możliwe jest ograniczenie dostępu do stron internetowych, które uznane zostaną za "nieprzyzwoite", "dyskryminujące, "obraźliwe" lub "zagrażające bezpieczeństwu państwa".
Technicznie wygląda to tak, że na odpowiedni wniosek państwowy regulator rynku telekomunikacyjnego może zażądać od operatora zablokowania wskazanej strony/adresu internetowego, a następnie w ciągu 24 godzin sąd musi tę decyzję zatwierdzić bądź odrzucić (nie trzeba chyba dodawać, że w najgłośniejszych sprawach ostatnich lat sąd decyzję podtrzymywał).

Kategoria "nieprzyzwoite" obejmuje w Turcji przede wszystkim wszelkiego rodzaju portale i serwisy udostępniające materiały związane z pornografią i seksem (to pewnie dlatego podczas wyjazdów do innych krajów Turcy zawsze nalegają, aby mieć pokój z dobrym dostępem do internetu- mają okazję zaspokoić ciekawość ;-) ). 

Problem zaczyna się, gdy przychodzi do zdefiniowania "obraźliwości" czy "zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa". Nie wiadomo tak naprawdę, co nim jest, a przy braku jasno określonych zasad, łatwo o manipulację. Strony stwarzające bezpośrednie zagrożenie terrorystyczne zostały wrzucone do tego samego worka, co gazety, portale informacyjne, portale społecznościowe... Obecny prezydent Turcji jest zresztą zdeklarowanym wrogiem tych ostatnich i znany jest z wypowiedzi porównujących np. Twitter do "noża w rękach mordercy" (nie zmienia to w niczym faktu, że Turcy kochają portale społecznościowe i mam wrażenie, że żyją nimi o wiele bardziej niż inne znane mi nacje). 




Jeszcze innym sposobem na blokowanie stron i serwisów jest powoływanie się na prawo do wizerunku. Taka sytuacja miała miejsce na przykład w 2015 roku, kiedy terroryści zaatakowali w Stambule prokuratora, a próba uwolnienia go przez policję zakończyła się śmiercią zakładnika. Zdjęcia i filmy z poszczególnych etapów akcji (w tym te drastyczne) były umieszczane na wielu internetowych stronach oraz portalach społecznościowych. Na wniosek prokuratury zablokowane zostały wszystkie strony (ponad 160 !!!), na których umieszczono wspomniane zdjęcia, w tym dostęp do youtube, facebooka i twittera (na kilka godzin). Odblokowanie stron nastąpiło dopiero po usunięciu przez nich spornych materiałów (o sprawie możecie poczytać np. TUTAJ).

No i jest jeszcze jedn trick- kiedy nie da się oficjalnie zablokować strony, można na tyle spowolnić jej działanie, żeby zaczął pojawiać się komunikat o zbyt długim czasie oczekiwania na połączenie. Tutaj też ofiarą padają portale społecznościowe, wikipedia, myspace, youtube i im podobne strony, na których teoretycznie każdy może wstawiać wpisy w sposób niekontrolowany. Takie wpisy dotyczą oczywiście różnych dziedzin, w tym życia religijnego czy politycznego kraju, według oficjalnych wypowiedzi przedstawicieli władz bywają oszczercze, nawołujące do zamieszek lub obraźliwe i właśnie na to powołuje się Turcja uzasadniając konieczność interwencji (po więcej informacji możecie zerknąć np. TUTAJ lub TUTAJ).

Najdziwniejszym dla mnie przykładem blokowania stron jest natomiast przypadek booking.com, którego uzasadnieniem była "nieuczciwa konkurencja". Problem w tym, że decyzja uderzyła najbardziej w tureckich użytkowników portalu i wystawiające się tam hotele, a nie w sam portal (więcej szczegółów znajdziecie TUTAJ).

Czy da się wygrać wojnę z internetową, równoległą rzeczywistością? Odpowiedź może być tylko jedna: a czy da się zatrzymać płynącą wodę? Internet w Turcji dostępny jest dzisiaj powszechnie- smartfony, liczne hotspoty (płatne lub nawet darmowe) czy WiFi w mieszkaniach to rzecz oczywista. Reakcjąą tureckich użytkowników internetu jest więc przenoszenie się na zagraniczne serwery i powszechne stosowanie różnych technicznych obejść (np. manipulowanie adresami IP, używanie alternatywnych kanałów, dzięki którym surfowanie w sieci możliwe jest bez ujawniania skryptów i adresów stron, z których użytkownik jest przekierowywany), które wcale nie wymagają tak wielkiej filozofii, jak mogłoby się wydawać. Wśród moich znajomych takie działanie było bardzo powszechne np. w czasie, gdy chwilowo nie działał facebook (bo przecież jak tu żyć bez wstawiania co pól godziny update'u!!!).


2 komentarze:

  1. Ciekawy tekst. O ile zgadzam z nonsensem blokowania niektórych stron, (np. Wikipedii) o tyle jako osoba z tureckiej branży turystycznej bardzo kibicuję sprawie Booking.com. Portal ten stosuje złodziejskie stawki prowizyjne i rozmaite cwane procedury, czym w opinii Turków psuje on rynek. Chodzi głównie o "gwarancję najniższej ceny". Do paradoksu doszło, bo ja jako biuro podróży mogę dostać niższą cenę dla moich klientów kupując im pokój w Booking.com niż dogadując się z hotelarzem. To w takich jak my uderza ich polityka najbardziej, bo indywidualny klient tylko na tym zyskuje. Turcy nie mogli tego znieść, i nie dziwię im się.

    Oczywiście wojna wydana przez Zrzeszenie Agentów i Hotelarzy gigantowi, który nic sobie z tego nie robi, bo przecież rezerwacje można robić ze zmienionym (nie tureckim) adresem IP i blokada dotyczy tylko hoteli w Turcji. Mimo to jednak fajnie się przez chwilę połudzić, że nie musi być wcale tak, że gigant może wszystko.

    Odnośnie spowalniania internetu polemizowałabym, raczej myślę że to wynik przeciążonych serwerów w sytuacji wyborów, zamachów terrorystycznych, itp., sama miałam mój internet w tym okresie "wieszający się", co szybciutko mijało po krytycznym momencie lub o późniejszej porze dnia.
    Jednak zgadzam się, że teorii na ten temat jest cała masa i co człowiek to opinia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo ciekawe, co piszesz o booking.com (czy innych podobnych portali też to dotyczy?), nigdy nie patrzyłam na tę historię z punktu widzenia branży turystycznej. nadal jednak wydaje mi się, że przez założenie bana na dostęp wylewa się dziecko z kąpielą, bo całość uderza tylko w Turków, natomiast z zagranicy dalej można dokonywać rezerwacji, więc nie jestem przekonana, czy portal tak wiele traci.

      W kwestii spowalniania internetu jestem w stanie uwierzyć zarówno w przypadek, jak i w celowe działanie, niewykluczone zresztą, że to była kombinacja obu tych czynników.

      Usuń

Najpopularniejsze posty na blogu